Poland Trip cz.3 - Moszna i Wrocław


Życie to sztuka wyboru - to Ty decydujesz co wybierzesz. My tym razem zamiast wakacji w Europie postanowiliśmy odwiedzić polskie miasta z historią i tradycją. Byliśmy nie tylko w Kazimierzu Dolnym, Lublinie, Sandomierzu czy Niedzicy. Odwiedziliśmy również Kraków, Zakopane i Oświęcim, wpadliśmy również do Wadowic, ale największe wrażenie wizualne zrobił na nas Zamek w Mosznej. Słyszeliście o nim? Według starej legendy zamek ten w średniowieczu należał do zakonu templariuszy. Nie wiem ile w tym prawdy, jednak sama myśl, że śpię w jednej z komnat z ciekawą historią wzbudzał we mnie lekki strach i podniecenie. 

 


Samą wizytę w zamku rozpoczęliśmy dość późno, bo dopiero po godzinie 20, więc nawet nie mieliśmy ochoty na późny obiad czy kolację (szczególnie, że w Oświęcimiu w którym byliśmy kilka godzin wcześniej zostaliśmy obdarowani przez jedną z rodzin tradycyjnymi przysmakami regionu - wybaczcie za brak zdjęć, ale trochę nie wypadało pstrykać komuś zdjęcia pod nosem gdy się go dopiero poznaje ;) ). Dlatego rano, zaraz po przebudzeniu udaliśmy się do restauracji na śniadanie - a tam, wszystko czego dusza zapragnie, mięsa, sery, owoce a nawet naleśniki. I choć w tym miejscu nie o jedzenie nam chodziło, miło było rozpocząć tak smacznie dzień. Po kilkudziesięciu minutach zwiedzania, pożegnaliśmy się z Zamkiem i udaliśmy się w stronę Wrocławia w którym spotkała nas mała niespodzianka.






Nie powiem, żeby była wyjątkowo miła. Ale zanim o niej opowiem, powiem Wam trochę o mieście. Uwielbiam to miejsce. Już zawsze będzie mi się kojarzyło z czerwcowym wyjazdem które zorganizował Cooklet. Tym razem, jednak postanowiliśmy z eM trochę połazić po mieście (niestety akurat na to nie miałam zbyt dużo czasu ostatnim razem ;)). Na pewno słyszeliście o wielkim uroku Wrocławskiej starówki. Piękny rynek, cudowne zabytki i popularna błękitna fontanna. 




Wszystko pięknie, tylko co zjeść? Podobnie, jak to miało miejsce w innych miastach, pojawił się problem z wyborem knajpy. Ostatecznie padło na pierogarnie, z komiksem krecika w toalecie, góralskimi drewnianymi stołami i zabawnymi tabliczkami opisującymi miejsce do którego wchodzimy. 
 

Tym razem byliśmy bardzo głodni. Pogoda dopisywała, jednak zmęczenie robiło swoje. eM nawet się przeziębił co przeważyło szalę nad wyborem napoju - padło na aromatyczną cynamonową herbatę, wybór dań już nie był tak prosty. Ja wybrałam lepiochy, czyli tradycyjne pierogi z wody, 4 sztuki mięsne z sosem pomidorowym i 5 owocowych (w tym malinowe, jagodowe i truskawkowe) ze słodką śmietaną. 

 
Muszę przyznać, że troszkę żałowałam, gdyż talerz eM wyglądał dużo ciekawiej - wybrał pierogi z pieca w kruchym cieście ze szpinakiem i serem favita, diabelskie i zza wielkiego muru. Niestety jedliśmy oczami, gdyż 2 duże kruche pierogi wzięliśmy na wynos. Swoje mięsne pozostawiłam (kiepsko doprawione niestety).

 

Co do nieszczęśliwej niespodzianki - Wrocław przywitał nas nie tylko pięknymi zabytkami, ale również zepsutym autem, które uniemożliwiło nam dalszą trasę - a może po prostu miasto nie chciało abyśmy je opuszczali? Po dłuższych perypetiach, następnego dnia dzięki pomocy wspaniałego Wiktora z firmy Wik-Mar udało nam się ruszyć w stronę domu (zrezygnowaliśmy z dalszej trasy - Toruń, Bydgoszcz, Nidzica i kilka innych miast muszą na nas trochę poczekać). Mimo wszystko cały wyjazd będziemy jeszcze długo wspominać! Czasem warto się zastanowić, czy lepiej wydać kupę kasy na tygodniowe siedzenie na plaży i wcinanie gotowanej kukurydzy, czy na kilkudniową podróż po pięknym i malowniczym kraju. Chyba odpowiedź jest prosta, prawda?

Knajpki polecane przez blogerów:
Wrocław - 'Nigdy nie zapomnę', 'od Koochni', 'Piec na Szewskiej' i 'Bulke z maslem' 'Polish lody naturalne' Dobra Karma


Komentarze

Prześlij komentarz

Słodko dziękuję za pozostawione komentarze!