Poland Trip cz.2 - Kraków i Zakopane


Czytaliście mój ostatni wpis o wakacyjnym Poland Tripie? Warto czasem pozwiedzać coś tak po prostu. Bez wydęcia, połazić po mieście którego się nie zna. Nasz tegoroczny trip miał własnie na celu przybliżenie kultury odwiedzanych przez nas regionów, zwiedzanie zabytków i smakowanie kuchni regionalnej lub polecanej przez znajomych. Dziś opowiem Wam o dwóch uroczych i bardzo smacznych miastach. Na pierwszy rzut idzie Kraków, bo do niego udaliśmy się zaraz po Sandomierzu. O zabytkach Krakowa chyba każdy z nas kiedyś słyszał - Sukiennice, Zamek na Wawelu, Krakowski Kazimierz czy Kościół Mariacki. Kto nigdy nie był, musi to naprawić, gdyż Kraków jest miastem przepięknym, jednym z ładniejszych przez nas ostatnio odwiedzonych - a to naprawdę coś!


   

W związku z tym, że noc spędziliśmy w samochodzie śpiąc na stacji benzynowej, zwiedzanie Krakowa rozpoczęliśmy od rozprostowania kości. Przechadzka po rynku i wędrówka na Zamek trochę nas w końcu zmęczyła, dlatego popołudnie spędziliśmy w Gruzińskiej restauracji, w myśl zasady - nie znasz? poznaj!

 

Muszę przyznać, że chodzenie nas wykończyło - przynajmniej mnie, dlatego przystawka i mocna kawka była wskazana. Jak o kawie nic nie powiem (ot espresso jak espresso) tak grillowane bułeczki z trzema sosami były na sam początek znakomite. Ale przecież nie na to czekaliśmy. Mateusz zamówił gruzińskie chaczapuri - o którym wspomina mi do dziś co jakiś czas krzycząc do ucha "zrób mi, zrób mi!". Ja za to wybrałam rozgrzewający i bardzo pożywny żur w chlebie. Oba dania były znakomite, lokal przyjemny a obsługa rewelacyjna! Nic więc dziwnego, że zaraz po wyjściu z lokalu, przyznałam gruzińskiej restauracji 5 gwiazdek :) Polecam!

   

Aby zrelaksować swoje kubki smakowe, cóż żur był w końcu kwaśny, a chaczapuri ostre - wybraliśmy się na lody do kawiarenki napotkanej po drodze do samochodu. Wybór smaków powalał, a same lody były fantastyczne! Mateusz wybrał limonowe, bardzo orzeźwiające i przyjemnie kwaśne, ja poszłam w drugą stronę i wybrałam bardzo słodkie, karmelowe, przypominające trochę stare Zappy.

 

Polecane przez Blogerów:
Lody na Starowiślnej, Donizetti, Yellow Dog, Pesto, Trufla, food truck Andrus


   
 

Po uciesze duszy i podniebienia ruszyliśmy w dalszą drogę, na której napotkaliśmy przepiękny zamek w Niedzicy, a następnie po kolejnej nocy w samochodzie pojawiliśmy się w urokliwym Zakopanem - Polskiej zimowej stolicy. Stety, niestety obleganej równie tłocznie zimą jak i latem. W Zakopanem byłam 3 lub 4 razy, nie jestem stu procentowo pewna, bo byłam dzieckiem, gdy tam jeździłam - a jak widać na moim przykładzie, z wycieczek szkolnych pamięta się tylko ruchome atrakcje, na przykład takie jak wjazd na Gubałówkę ;) Dlatego nasz przyjazd tam oznaczał całodzienne łażenie po mieście - fakt, że eM. chciał nawet wejść na Giewont chyba coś oznacza (nie, nie weszliśmy, wybiłam mu to z głowy ;) ) pojawiliśmy się za to na Skoczni Narciarskiej, Krupówkach (tam nawet kilka razy) i własnie Gubałówce. Relaks - mimo chodzenia - gwarantowany. 




Po dobrych kilku kilometrach skusiliśmy się na odpoczynek i obiad w restauracji Dobra Kasza Nasza. Całkowicie szczerze powiem Wam, że nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. Namówił mnie na nią eM który wyszukał w sieci opinie o tej knajpce - w większości same pozytywne! Mimo popołudniowej pory usiedliśmy przy stolikach znajdujących się na Krupówkach - trochę tego później żałowałam, gdy zobaczyłam wystrój wnętrza lokalu. Ale nie ma tego złego, niewiele się zastanawiając zamówiliśmy dwa dania, ja wzięłam kaszę gryczaną z kurczakiem w ziołach, a eM kaszę perłową z carry i kurczakiem. Oba dania były wcześniej przygotowane, wymieszane z resztą składników i podpieczone w piecu. Podawane były z wybranym sosem i sałatką. 
Do picia, wybraliśmy specjalność zakładu, przepyszną, orzeźwiającą lemoniadę. Mimo nie za dużych porcji - tak przynajmniej to wyglądało, w połowie jedzenie byłam już całkowicie zapchana. 


   







Choć przyznać muszę, że jeszcze w czasie jedzenia obiadu, nastawiłam się na deser, jednak już nie w Kaszy, a w lokalu obok - w kawiarni u Żarneckich, gdzie wielkość gałki jak i połączenie smakowe zależy tylko od nas. Lody wyrabiane są bez ulepszaczy czy barwników, co jest ich zdecydowanym atutem! Wybraliśmy, bananowe, truskawkowe i brzoskwiniowe.  



















Pod koniec zwiedzania nie obyło się bez wypróbowania tradycyjnych oscypków - których - jak wcześniej nam się wydawało - nie lubimy. W większym błędzie być nie mogliśmy! Mi zasmakował kozi oscypek - niewędzony, a eM. oscypek maślany. Był na tyle dobry, że przed powrotem do samochodu wróciliśmy po większa porcję na drogę powrotną. I choć oscypki można dostać praktycznie wszędzie, my polecamy rynek pod Gubałówką - duży wybór, gwarancja jakości i świeżość ;)

 


Swoją przygodę z Zakopanem zakończyliśmy zaraz po zakupach na stoisku z serami, udając się następnie do Wadowic na Kremówkę wieczorową porą wraz z wyśmienitą kawą. Następnego dnia zwiedziliśmy deszczowy Oświęcim, aby zaraz po nim udać się do Zamku w Mosznej, o którym opowiem następnym razem! :)

Komentarze